„Nie dam rady” vs „ja chcę jeszcze raz”. Przetestowałem ekstremalną atrakcję na Azorach! | “I can’t do it” vs “I want to do it again.” I tested an extreme attraction in the Azores! |
Dla 40-latka z brzuszkiem zapowiedź zjazdu na linie z wodospadu lub skoków z kilku metrów do wody nie brzmi jak ekscytujące wydarzenie, a raczej jak wyzwanie, przed którego podjęciem nogi same odmawiają posłuszeństwa. Ale podczas niedawnej wizyty na Azorach zdecydowałem się podjąć to wyzwanie i mogę je zdecydowanie polecić każdemu jako aktywność, której trzeba spróbować choć raz w życiu, jeśli tylko macie okazję. | ![]() |
For a 40-year-old with a bit of a belly, the prospect of ziplining down a waterfall or jumping from several metres into the water doesn’t sound like an exciting event, but rather like a challenge that makes your legs refuse to cooperate before you even start. But during a recent visit to the Azores, I decided to take on that challenge, and I can definitely recommend it to anyone as an activity you should try at least once in your life, if you ever get the chance. |
Azory od dawna były na mojej krótkiej liście miejsc do odwiedzenia i choć poprzeczka oczekiwań była zawieszona niezwykle wysoko, nie zawiodłem się. Wspaniałe krajobrazy, wszechobecna zieleń, kuchnia i geotermalne baseny, a także zniewalające wulkaniczne jeziora – to wszystko rzeczy, które będę wspominał jeszcze długo. Bo nie da się ukryć, że Azory to miejsce raczej dla aktywnych turystów, choć z drugiej strony – nie jest tu wymagana bardzo wysoka forma fizyczna. Jeśli więc treking, to bez niesamowicie stromych podejść, za to z widokami, które uzasadniają wszelki wysiłek fizyczny.
Ale z przeróżnej maści aktywności, które oferują Azory, zdecydowanie wyróżnia się canyoning, znany też pod wiele mówiącą nazwą „ekstremalny aquapark”. Czym właściwie jest?
Canyoning łączy w sobie elementy różnych sportów, których wspólnym mianownikiem jest woda. W czasie takiej trwającej kilka godzin wyprawy będziecie więc zjeżdżać na linie wprost do wody, skakać lub ześlizgiwać się z wodospadu i schodzić po linie ze znacznej wysokości. Brzmi ekstremalnie? Pewnie zależy od wieku, ale nie ukrywam, że im bliżej było do tego punktu programu, miejsce ekscytacji stopniowo coraz mocniej zajmował strach. A kiedy wsiedliśmy do busa, który z Ponta Delgada wiózł nas do przepięknego Ribeira dos Caldeiroes, w głowie pojawiła się nawet myśl: „Kurde, jestem duży. Może nie będą mieli kombinezonu na mój rozmiar?”. Myśli te jeszcze mocniej podsyciło obejrzenie kilku filmików na YouTube.
Niestety lub stety, ten misternie uknuty plan szybko nie wypalił.
|
![]() |
The Azores had long been on my short list of places to visit, and although the bar of expectations was set extremely high, I was not disappointed. Stunning landscapes, lush greenery everywhere, delicious cuisine, geothermal pools, and breathtaking volcanic lakes – all of these are things I will remember for a long time. Because there’s no denying that the Azores are more of a destination for active travellers, although on the other hand, extremely high physical fitness is not required here. So if you go trekking, it won’t involve incredibly steep climbs, but rather views that make every bit of effort worthwhile. But among the many types of activities the Azores offer, canyoning definitely stands out – also known by the very telling name “extreme water park.” So what exactly is it? Canyoning combines elements of various sports that share one thing in common: water. During such an adventure, which lasts several hours, you will zipline straight into the water, jump or slide down a waterfall, and descend on a rope from considerable heights. Does it sound extreme? That probably depends on your age, but I admit that the closer it got to this part of the trip, the more fear gradually took over from excitement. And when we got on the bus that took us from Ponta Delgada to the beautiful Ribeira dos Caldeirões, a thought even crossed my mind: “Damn, I’m big. Maybe they won’t have a wetsuit in my size?” That thought was only fuelled further after watching a few YouTube videos. Unfortunately – or fortunately – this carefully crafted plan quickly fell apart. |
– Super, że jesteście. Oto wasze stroje. A dla Ciebie, przyjacielu, mamy zupełnie nowy kombinezon, prosto ze sklepu – wita mnie nasz instruktor i przewodnik ok. 10-osobowej grupy.
No to co? Trudno już w tej sytuacji zrezygnować. Zaczynam się więc przebierać w obcisły piankowy kombinezon, który trudno uznać za wygodny, ale okaże się absolutnym zbawieniem. Zresztą, wciśnięcie się w ten strój okaże się najtrudniejszym elementem całej wyprawy.
Po ogarnięciu strojów, ruszamy w drogę wzdłuż kanionu Ribeira dos Calderões. Marsz trwa ok. 20 minut. Nie jest bardzo trudny – jest kilka momentów marszu pod górę, ale nie trwają one długo, a największym problemem jest lekko ograniczający ruchy kombinezon. W końcu zatrzymujemy się u podnóża wodospadu. Na oko ma ok. 5-6 metrów wysokości, co nie brzmi może bardzo szokująco, ale z perspektywy krawędzi tafli wody wygląda…wystarczająco niepokojąco. Zaczynamy briefing dotyczący bezpieczeństwa – nasi opiekunowie informują nas, jak prawidłowo zapiąć uprzęże i jak się komunikować w przypadku ewentualnych problemów. Po chwili jeden z opiekunów znika i melduje się na drugim końcu planowanej trasy zjazdu, gdzie montuje linę.
Po chwili wszystko jest gotowe i… szukamy pierwszego ochotnika. To co Mariusz, może Ty? Niepewnie podchodzę do krawędzi i zapinam mój karabinek.
– Dobra, kiedy tylko będziesz gotowy. Masz to, uwierz mi – dodaje mi otuchy instruktorka, widząc, że choć ciało mówi nie, to oczy mówią jeszcze bardziej nie.
No dobra, raz się żyje. Biorę głęboki wdech i… zjeżdżam. Adrenalina buzuje, lina solidnie się napina, a ja zapominam wyprostować nogi, więc ląduję w wodzie. Co też jest dobre, bo szybko chłodzi emocje. Pierwsza reakcja? Taka jak mojej 10-letniej córki w parku linowym. Tata, jeszcze raz!
Ale na następny raz nie ma czasu, bo swojej zjazdy muszą zaliczyć pozostali członkowie ekspedycji. Po chwili przechodzimy do kolejnych punktów naszej wyprawy. To już elementy typowo „wodne”. Najpierw ślizgawka z małego wodospadu, a po chwili skok z drugiego wzniesienia, na oko około 2-3 metrowego. Tu też emocje są duże, ale wszystko idzie gładko. Jedyna potencjalna trudność to głębokość wody, w której lądujemy – w niektórych miejscach ma ona do 3 metrów głębokości, więc mimo piankowego kombinezonu, podstawowa umiejętność pływania jest jak najbardziej wskazana. Komu zaś nerwy odmawiają posłuszeństwa, tego czeka „bonus” – krótki i dość stromy treking pod górę, by obejść 2 wodospady i znaleźć się tuż za nimi. A jednocześnie – przed naszą ostatnią aktywnością, czyli zjazdem na linie.
|
![]() |
“Great to have you here. These are your outfits. And for you, my friend, we have a brand-new wetsuit, straight from the store,” our instructor and guide for the roughly 10-person group greets me. Well then? At this point, it’s hard to back out. So I start changing into the tight neoprene wetsuit, which can hardly be called comfortable, but will prove to be an absolute lifesaver. In fact, squeezing into it will turn out to be the hardest part of the entire trip. Once we’re all geared up, we set off along the Ribeira dos Caldeirões canyon. The walk takes about 20 minutes. It’s not very difficult – there are a few uphill stretches, but they don’t last long, and the biggest challenge is the wetsuit slightly restricting my movements. Eventually, we stop at the base of a waterfall. By eye, it’s about 5–6 metres high, which may not sound very shocking, but from the perspective of the water’s edge, it looks… sufficiently unnerving. We start the safety briefing – our guides explain how to properly fasten the harnesses and how to communicate in case of any issues. A moment later, one of the guides disappears and reappears at the other end of the planned descent route, where he sets up the rope. Soon everything is ready and… we’re looking for the first volunteer. “So, Mariusz, maybe you?” I step hesitantly to the edge and clip in my carabiner. “Alright, whenever you’re ready. You’ve got this, trust me,” the instructor reassures me, seeing that while my body says no, my eyes say an even bigger no. Well, you only live once. I take a deep breath and… descend. Adrenaline surges, the rope pulls tight, and I forget to straighten my legs, so I end up in the water. Which is actually good, because it quickly cools my nerves. First reaction? The same as my 10-year-old daughter’s at a rope park: “Dad, again!” But there’s no time for another go, as the other members of the expedition need to take their turns. Soon we move on to the next points of our journey – now it’s all about the “water” elements. First, a slide down a small waterfall, and then a jump from another ledge, roughly 2–3 metres high. Again, the excitement is high, but everything goes smoothly. The only potential challenge is the depth of the water we land in – in some spots, it’s up to 3 metres deep, so even with a wetsuit, basic swimming skills are highly recommended. And for those whose nerves give out, there’s a “bonus” – a short but fairly steep uphill trek to bypass two waterfalls and end up just behind them. Which, incidentally, is right before our final activity: a zipline descent. |
Myślicie, że po tym wszystkim, co przeżyliśmy, strach nas opuścił? Nic bardziej mylnego. Tu najtrudniejszy jest sam początek, bo potem wiadomo – trzymasz mocno linę i stopniowo ją uwalniasz, jednocześnie odpychając się nogami od skał, amortyzując zejście. Ale zanim to zrobisz, musisz stanąć na stromej skalnej półce i spojrzeć w dół, co nawet dla osoby bez lęku wysokości może okazać się sporym wyzwaniem. Ale przecież przeżyliśmy tu już tak dużo, że bez strachu zaczynam i po kilku sekundach jestem na dole. Jeszcze tylko spacer po śliskich i zdradliwych kamieniach (przydają się wykonane z neoprenu specjalne buty, w których czuję się bardzo swobodnie) i już można się zrelaksować. Jeszcze tylko pamiątkowe zdjęcie pod wodospadem i wracamy, zbierając po drodze pełne podziwu spojrzenia od „zwykłych” turystów. Kochani, nie ma się czego bać! Skoro ja dałem radę, Wam tym bardziej się uda.
|
![]() |
Myślicie, że po tym wszystkim, co przeżyliśmy, strach nas opuścił? Nic bardziej mylnego. Tu najtrudniejszy jest sam początek, bo potem wiadomo – trzymasz mocno linę i stopniowo ją uwalniasz, jednocześnie odpychając się nogami od skał, amortyzując zejście. Ale zanim to zrobisz, musisz stanąć na stromej skalnej półce i spojrzeć w dół, co nawet dla osoby bez lęku wysokości może okazać się sporym wyzwaniem. Ale przecież przeżyliśmy tu już tak dużo, że bez strachu zaczynam i po kilku sekundach jestem na dole. Jeszcze tylko spacer po śliskich i zdradliwych kamieniach (przydają się wykonane z neoprenu specjalne buty, w których czuję się bardzo swobodnie) i już można się zrelaksować. Jeszcze tylko pamiątkowe zdjęcie pod wodospadem i wracamy, zbierając po drodze pełne podziwu spojrzenia od „zwykłych” turystów. Kochani, nie ma się czego bać! Skoro ja dałem radę, Wam tym bardziej się uda.
|